Odpowiedź na to pytanie rozrosła mi się do tego stopnia, że postanowiłam wyprowadzić ją do osobnego tekstu 😉

fot. freepik
Czyli – tłumacząc dla tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi – o tym, że kobiety same wierzą w krzywdzące stereotypy na temat swojej płci.
Skąd bierze się to zjawisko, czy i w jakim stopniu jest niebezpieczne?
W dużym uproszczeniu: bierze się to z tego, jak jesteśmy warunkowani – nie tylko w rodzinie, ale też szerzej, w społeczeństwie. Dobry tekst na temat tych społecznych oczekiwań napisała Ilona Kostecka. Dziewczynki dostają różowy pokoik i lalki, chłopcy niebieski pokoik i samochodziki. Potem dziewczynka ma się wcisnąć w szczupłą różową sukienkę, a chłopiec w szarobure luźne spodnie, bo tak wyglądają dziecięce działy w sklepach. Nawet, jeśli rodzice przyjmą model stricte partnerski – to towarzystwo innych ludzi (od dalszej rodziny, przez osoby pracujące w szkole czy w dziale z zabawkami) zrobi swoje. Mizoginia wśród kobiet ma źródło dokładnie w tym samym miejscu, co mizoginia wśród mężczyzn: wywodzi się z wychowania i wpływów otoczenia. A że chłopcom od małego się pobłaża, a dziewczynki karci…to gdy te dziewczynki dorosną, są bardziej krytyczne i wobec siebie samych, i wobec innych kobiet.
Gdy wybieram się do kogoś z wizytą i w progu wita mnie kobieta – to zwykle przeprasza za bałagan (nawet, jeśli w mieszkaniu jest wręcz katalogowy błysk) i zaczyna się tłumaczyć, dlaczego nie posprzątała. Jeśli gospodarzem jest mężczyzna – też czasem przeprosi za bałagan (mimo, że go nie ma – zawsze boję się potem takich ludzi zapraszać do mnie do domu, bo u mnie większy lub mniejszy bałagan jest stanem naturalnym ;p). Ale nie tłumaczy się odruchowo, dlaczego nie posprzątał. Jeśli już, to usłyszę „ale tutaj bałagan, a mówiłem mamie/żonie, żeby posprzątała, bo przyjdą goście!”. Także w sytuacji, w której wspomniana żona jest jedyną osobą aktywną zawodowo i obiektywnie ma mniej czasu na ogarnianie domu.
Z odwrotną sytuacją – czyli kobietą zbulwersowaną, że mąż nie posprzątał mieszkania przed wyjściem do pracy, jakoś się nie spotkałam. Statystyczny teść czy ojciec, odwiedzając dorosłe dzieci, za niedociągnięcia w domu obwini córkę/synową. Statystyczna teściowa czy matka – zrobi dokładnie to samo.
Zdarzało mi się też usłyszeć pogląd, że za patriarchat odpowiedzialne są wyłącznie kobiety, bo skoro to one biorą urlopy macierzyńskie i wychowują dzieci, to mogą te dzieci lepiej wychować – tak, żeby te nie powielały seksistowskich stereotypów. Raz tego typu uwagę słyszałam z ust pana, który miał zwyczaj przy dzieciach w mocno pogardliwy sposób traktować swoją żonę. Do tego negował wszystko, co żona robi lub mówi, jeśli matka czegoś zabroniła – dzieci interweniowały u „kochającego” tatusia. Finalnie dzieci same zaczęły źle matkę traktować, a Pan Mąż i Ojciec za zaistniałą sytuację obwinił…. kobietę, no bo skoro on nie ma z dziećmi problemu, to znaczy, że żona źle je wychowała. Wiadomo, logiczne 😉
To coś, co wielu umyka. Dzieci zwracają uwagę nie tylko na to, jak się je traktuje – ale także na to, jak dorośli odnoszą się sami do siebie. A nieraz mamy do czynienia ze zjawiskiem, w którym dzieci idą na urodziny kolegi czy koleżanki, a grono mamusiek plotkuje, wytykając wszelkie rzekome zbrodnie innych, nieobecnych, mamusiek. A dzieciaki, chociaż teoretycznie bawią się obok, to jednak coś chłoną i przyswajają.
Na to nakłada się kwestia tożsamości itp. Matki chcą, by ich córki też czuły się kobietami – i próbują im zaszczepić preferowany przez siebie model kobiecości. Czasami z pobudek czysto egoistycznych, czasami wierząc, że tak będzie dla dziewczynek lepiej – bo jeśli wstrzelą się w stereotyp, będą mniej narażone na nękanie w szkole, nie zostaną napadnięte wracając z dyskoteki („bo przyzwoite dziewczyny nie powinny się szlajać po nocach”), a z czasem seksapilem załatwią sobie awans w pracy, a potulnością dobrego męża.
W którymś z podcastów słyszałam opowieść pewnej pani, która spędziła trochę czasu w jednej z afrykańskich wiosek, gdzie wciąż praktykuje się obrzezanie dziewczynek. Obrzezaniem zajmowały się dorosłe kobiety, które same w dzieciństwie go doświadczyły i wiedziały, z jakim bólem i traumą wiąże się ten zabieg. Dlaczego więc gotowały taki los swoim córkom? Ponieważ jedyna przyszłość, jaką tamtejsza społeczność przewidziała dla dziewczynki, to bycie żoną. A mężczyźni, także tacy, którzy mieli okazję poznać trochę świata, domagali się żony obrzezanej. Jeśli nie ma realnego wyboru – czy można mówić o mizoginii?
W Europie na szczęście aż tak drastycznie to nie wygląda, ale wciąż wiele rodzin czuje, że powinno wychowywać swoje dzieci, a więc także córki, w tradycyjny sposób. U wielu dochodzi też stricte egoistyczna potrzeba „posiadania” wnuków – więc się tych wnuków od córek czy synowych domagają (bo dorosłemu chłopu jakoś nie wypada uwagi zwracać), mimo, iż wedle badań bezdzietnie kobiety są statystycznie szczęśliwsze.
Niektóre dziewczyny mają siłę się takim naciskom sprzeciwić – ale inne nie. Tutaj dochodzą różne psychologiczne mechanizmy – trochę jak przy syndromie sztokholmskim. Ofiara przemocy psychicznej zaczyna się utożsamiać ze sprawcą. Z racji, że wszystko ma dobre i złe strony, można skupić się tylko na tych dobrych. To, co jedne odbiorą jako dyskryminację, inne uznają za wyraz szacunku. A z tej perspektywy łatwiej jest im piętnować feministki, jako ten „szacunek” odrzucające.
Poza tym – poczucie stabilizacji, potrzebne w ciągle zmieniającym się świecie. „Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”. Statystycznie mamy więcej kobiet gotowych ma partnerski model związku, niż mężczyzn taki model akceptujących. W praktyce kobieta nieraz musi więc wybrać: podporządkowanie się tradycyjnym rolom, albo samotność lub niepewność. Nieraz wybierze to pierwsze – na swój sposób lepiej się czuje ze świadomością, że jest dobrą żoną i córką, bo daje jej to w pewien sposób poczucie spełnienia i stabilizacji, gdy wszystko inne w okół się zmienia i pozostaje niepewne. Problemem nie jest wybór, jakiego dokonuje – a często brak wzajemnego szacunku do cudzych wyborów. Religijna konserwatystka, która ma cały dom na głowie, może się przyjaźnić z postępową feministką, która pogoniła już 2 mężów i postawiła na karierę – o ile obie uszanują, że każda z nich ma prawo ułożyć sobie życie po swojemu.
Dalej, jeśli chodzi o poddawanie się stereotypom: dochodzi potrzeba przynależności do grupy. Teoretycznie nie musi chodzić o grupę jednolitą płciowo – ale w praktyce często tak to wygląda. Nie tylko w środowiskach zdominowanych przez jedną płeć (jak np. niektóre kierunki studiów), ale też w szkole czy na imprezach rodzinnych (w wielu domach panie idą sprzątać do kuchni, a panowie rozsiadają się wygodnie rozmawiając o męskich sprawach). Co ma zrobić feministka, jeśli wszystkie panie z rodziny biorą się za zmywanie, a panowie nalewają sobie czegoś mocniejszego i zaczynają rozmawiać o piłce nożnej?
A jednocześnie przebywanie w większej grupie jednolitej płciowo z automatu determinuje jej wpływ i uruchamia instynkt stadny. Kobiety często dzielą podobne doświadczenia („mąż uprał wełniany sweter w 60 stopniach, nie ogarnia, więc to ja – jako kobieta, muszę zajmować się praniem” itp.), dzielą się nimi – a z czasem przyjmują za obowiązującą regułę i odruchowo powtarzają dalej. Tyle, że to samo dotyczy dowolnej grupy w dowolnej bańce. To może być grupa mamusiek na urodzinach, męska drużyna sportowa po meczu komentująca postawę drużyny przeciwnej, albo mieszana płciowo grupa wkręcona w jakąś ideologię.
Pozostaje pytanie, jak szeroki zakres ma mizoginia – i co nią jest, a co nie jest. Czy chodzi tylko o przypisywanie kobietom stereotypowych ról, czy szerzej o nienawiść kobiet wobec siebie nawzajem? Byłam na paru grupach feministycznych, ze wszystkich uciekłam. Sączył się na nich podobny jad, który można spotkać na grupach dla matek. Różniła się tylko retoryka: na grupach matkowych obrywało się za sposób karmienia czy przewijania, lub za obronę bezdzietnych. Na feministycznych obrywało się za macierzyństwo, a jeśli ktoś w tym macierzyństwie czuł się szczęśliwy i w dodatku nie pracował zawodowo – to już w ogóle uchodził za zdrajczynię równouprawnienia. I zanim ktoś powie, że „to tylko internet” – to analogiczne zachowania obserwowałam w realu i były jeszcze bardziej toksyczne.
Osobna kwestia to kobiety, które nienawidzą innych kobiet w miejscu pracy. Zjawisko jak najbardziej istnieje, sama go doświadczyłam. Nieraz rzeczywiście zamiast siostrzeństwa mamy do czynienia z zawiścią, zazdrością czy uprzedzeniami. Tylko…jest to imo rzadsze, niż się powszechnie wydaje. Dlaczego?
Kobiecie dużo trudniej jest zrobić karierę, niż mężczyźnie, zwłaszcza w stereotypowo męskich zawodach. Od dziecka jest uczona być grzeczną dziewczynką, społeczeństwo od niej oczekuje, że będzie wszystkim usługiwać. W pracy nieraz z automatu jest traktowana jak głupsza i mniej kompetentna, traktuje się ją z podejrzliwością, jako tą, która nie będzie jeździć w delegacje, bo przecież ma przedszkolaka w domu itp. (jak często facet podczas rozmowy o pracy słyszy pytanie, czy ma z kim zostawić dziecko?).
Osoby przesłuchujące muzyczki i muzyków do orkiestry symfonicznej uparcie twierdziły, że nikogo nie dyskryminują – przyjmują do pracy mężczyzn, bo kobiety „obiektywnie” gorzej grają. Ale gdy wprowadzono obowiązkowe przesłuchania za kotarą – tak, że rekruter nie mógł już kierować się uprzedzeniami, a musiał obiektywnie ocenić samą grę – w magiczny sposób okazało się, że jednak muzyczki (z tego co pamiętam, to chyba o skrzypaczki chodziło) potrafią kolegom dorównać.
Innymi słowy: robiąca karierę kobieta musi ciągle udowadniać, że nie jest przysłowiowym wielbłądem i niejednokrotnie starać się dużo bardziej, niż jej koledzy po fachu. Jeśli trafi na firmę, w której dostanie mentoring i wsparcie – jest spora szansa na to, że do koleżanek sama będzie się zwracać z szacunkiem. Ale jeśli u pracodawca ceni twardą rękę, stanowczość i konkurowanie między pracownikami, a kobieta musi udowodnić, że także w tym jest lepsza od kolegów po fachu…To nie kwestia mizoginii per se, a toksycznego środowiska pracy. Czasami też zwykłego braku solidarności i polskiego „skoro ja miałam źle, to inne kobiety też powinny mieć źle”. Często jednak kierowniczka stosująca mobbing „sprawiedliwie” da popalić podwładnym obu płci.
Do tego dochodzi ocena identycznych zachowań: szef jest stanowczy, szefowa bezwzględna, menadżer prowadzący negocjacje „wie, czego chce”, menadżerka „histeryzuje”, chłodny ton kierownika to profesjonalizm, ale u kierowniczki to już bycie niemiłą, pan przesiadujący dłużej w pracy jest ambitny i pracowity, ale pani już najwyraźniej sobie nie radzi, skoro musi zostawać po godzinach – itp., itd. Zdarzają się też dziewczyny, które narzekają na rzekome gnębienie ze strony koleżanek z pracy – by ukryć fakt, że to one same w czymś zawaliły i po prostu zostały przyłapane. W przypadku panów też się takie historie zdarzają – ale kulturowo trudniej im grać ofiarę i narzekać na „brak braterstwa”.
Chciałabym jeszcze napisać, co mizoginią nie jest – a nieraz za nią uchodzi. Nie stanowi „zinternalizowanej mizoginii” przybieranie stricte kobiecych ról, czy nawet obnoszenie się z nimi z dumą, jak długo traktuje się je jako indywidualny wybór, a nie obowiązujący model, do którego musi dążyć każda kobieta. Dlaczego?
Patriarchat skroił świat pod mężczyzn. Szkolna historia opowiadana jest z męskiej perspektywy, modelowym pacjentem, czy nawet manekinem w testach bezpieczeństwa jest facet, nawet towary w sklepach układa się pod możliwości statystycznie wyższych przedstawicieli płci męskiej. Męskość uważa się za coś domyślnie lepszego – „zachowywać się jak mężczyzna” oznacza być odpowiedzialnym, ale już „zachowywać się jak baba” stanowi oznakę słabości, dziewczynka bawiąca się samochodzikami spotka się z większą akceptacją, niż chłopiec bawiący się wózkiem dla lalek. Firmy szukając pracowników przez lata sugerowały, że szukają mężczyzny – ich strony internetowe pełne były uśmiechniętych panów w białych kołnierzykach. W ramach integracji zapraszano na paintball, a nie do spa – by potem narzekać, że pracowniczki się nie integrują. I chociaż osobiście na paintball wybrałabym się dobrowolnie, a za „babskie” SPA musieliby mi chyba zapłacić trzykrotność zwykłej stawki, to jestem w stanie zrozumieć perspektywę kobiet, które w stereotypowo babskich klimatach czują się lepiej.
Kobiety nie muszą zachowywać się jak stereotypowi mężczyźni, by udowadniać sobie i światu, że są mężczyznom równe.
Czy kobieta w kolorowej sukience w kwiaty, koralikach i pełnym makijażu rzeczywiście wygląda na „mniej profesjonalną” i ulega stereotypom, bo społeczeństwo wmówiło jej, że lepiej wygląda w makijażu i sukience, chociaż mogłaby założyć niebieski kołnierzyk i garsonkę? A może to jej koleżanka w garsonce ulega stereotypowi, że aby być profesjonalistką w poważnej firmie, trzeba się wyglądem upodobnić do pana w garniturze? Ani jedno, ani drugie. Każda z nich ma prawo wyrażać swoją kobiecość w taki sposób, by czuła się z tym dobrze. To do niej powinien należeć wybór, czy nałoży makijaż, czy nie, czy wystąpi w ładnej sukience, czy w eleganckiej koszuli. Problemem jest społeczeństwo, które tę pierwszą oceni z automatu jako „zbyt kobiecą”, a tę drugą jako „profesjonalną”, problemem jest rekruter(ka), który/a szukając kandydatów i kandydatek do pracy odrzuci odruchowo CV tej pierwszej zapominając, że szuka osób do pracy w finansach czy informatyce, a nie modeli i modelek dla producenta garniturów.
Reasumując – problem zinternalizowanej mizoginii wśród kobiet istnieje, ale jest bardziej złożony, niż się na pierwszy rzut oka wydaje.
Piszę o ludziach, polityce cyfrowej, big techach i wpływie technologii na społeczeństwo. Wrzucam też cotygodniowe prasówki z tematyki cyfrowej i feministycznej. Jestem publicystką, feministką i świecką humanistką. Działałam w polskich indymediach. Współpracowałam z redakcją techspresso.cafe, publikowałam w serwisie szmer.info. Obecnie prowadzę blog pod adresem didleth.pl, ale jestem też otwarta na współpracę z innymi serwisami. Zachęcam do lektury i kontaktu! 🙂


